Czy kiedykolwiek
zastanawialiście się ile rzeczy tak naprawdę potrzebujecie i czy przypadkiem
nie staliście się niewolnikami swojego dobytku? I czy to, co posiadamy
definiuje nas jako człowieka czy to tylko nic nieznaczący dodatek? Skłaniacie
się bardziej ku konsumpcjonizmowi czy minimalizmie?
Ja wybrałam
minimalizm. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy musiałam spakować się do jednej
walizki, maksymalnie 20kg i wybrać tylko te rzeczy, które najbardziej
potrzebuję i bez których nie wyobrażam sobie życia. I nagle okazało się, że 60%
ubrań w mojej szafie jest nienoszona i tylko zajmuje przestrzeń a ja mam ciągle
wrażenie, że tylko wybrzydzam, bo przecież taki wybór a ja wiecznie nie mam się
w co ubrać. Mnóstwo bibelotów, które tylko się kurzą i mnie denerwują, bo
pomimo mojego pedantyzmu mam poczucie, że wciąż jest coś nieposprzątane. Poza
tym, lubię otwarte przestrzenie, wystarczy przetrzeć ściereczką i czysto, bez
ciągłego podnoszenia i wycierania każdej drobnostki. To samo z podłogą, im
mniej rzeczy się na niej znajduje (łącznie z dywanami), tym łatwiej się
utrzymuje czystość. Oczywiście nie popadłam w przesadę i nie zamierzam
ograniczyć swego całego dobytku do określonej liczby rzeczy, ale postanowiłam
pozbyć się wszystkiego, czego nie używam i na pewno już nie wykorzystam. Z
całkowitą bezwzględnością i wiecie co? Poczułam niebywałą ulgę. I wolność. Bo w
życiu najważniejsze jest by kolekcjonować doświadczenia i piękne momenty niż
dobra materialne. Spróbuj a nigdy nie pożałujesz a Twoja codzienność nabierze
nowego, cudowniejszego wymiaru.
No comments:
Post a Comment